To miał być
najlepszy dzień w moim życiu…
Tak ciężko
pracowałem, by się tu dostać…
Marzyłem o
tym od dziecka…
Dlaczego
więc…?
Otworzyłem
z trudem oczy, a moje pole widzenia obejmowało gęsty dym, rozprzestrzeniający
się ogień oraz wszechobecny gruz. Leżałem na ziemi w centrum tego chaosu, nie
mogąc się ruszyć. Ból już na mnie nie oddziaływał, czułem zbliżający się
koniec. Obraz zniszczonej okolicy zaczął się rozmazywać, próbując zmusić mnie
do zapadnięcia w sen, z którego nie ma przebudzenia.
-
Tam ktoś leży…!! Jest bardzo poważnie ranny! Jak tak dalej pójdzie, to się
wykrwawi… Pomóż mi, musimy go ratować!!! Proszę, wytrzymaj jeszcze trochę… -
mówiły nieznajome głosy, zanim ponownie straciłem przytomność.
To wszystko…
Moja
wymarzona liga miała się zacząć z samego rana, więc byłem pewny, że tej nocy
nie usnę, dlatego nawet nie próbowałem. Gdy wszyscy już dawno się rozeszli, ja
wciąż trenowałem z moimi podopiecznymi w oczekiwaniu na wielki dzień.
Latarnie
oświetlały boisko treningowe, na którym przebywaliśmy od dobrych kilku godzin, a
wokół panowała ciemność. Nienaturalna cisza i spokój sprawiła, że poczułem
lekki niepokój, ale zignorowałem ostrzeżenie. Czy gdybym posłuchał wtedy swojej
intuicji, coś by to zmieniło?
Nagle
dziwne światło przyciągnęło moją uwagę na niebie, a następnie pamiętam tylko
wielki wybuch.
Czym
zawiniłem?
-
Graaargh!!!
Usłyszałem
bardzo głośny ryk, który pomógł mi odzyskać przytomność. Przed moimi oczami ujrzałem
zmartwionego Charizard’a.
-
Jakoś żyję… - oznajmiłem, powoli podnosząc się z ziemi.
Przez
pył unoszący się w powietrzu zacząłem kasłać, więc zasłoniłem usta dłonią i
rozejrzałem się wokół siebie.
-
Co się do cholery stało!? – zastanawiałem się w myślach.
Wcześniej
wspomniany pył utrudniał także widoczność, ale pośród zniszczonej okolicy
zdołałem dostrzec w pobliżu swoje pokemony, które reagując na mój głos,
natychmiast do mnie dołączyły, na szczęście w jednym kawałku.
Prawie
wszystko wokół boiska zostało zniszczone, szczęście miała na przykład jedna z
lamp, która co prawda z przerwami, ale wciąż świeciła albo część budynku obok.
Na środku boiska powstała niewielka jak na taką moc rażenia dziura, ale pył był
tam zdecydowanie najgęściejszy, dlatego widoczność sięgała blisko zera.
Coś
mi nie dawało spokoju, więc spojrzałem raz jeszcze na swoich podopiecznych.
-
Dwóch brakuje… - powiedziałem w myślach, nerwowo rozglądając się po okolicy. –
Charizard wzbij się w powietrze i skrzydłami pozbądź się tego pyłu! –
rozkazałem w pośpiechu.
Pokemon
natychmiast wykonał polecenie, a naszym oczom ukazał się przerażający widok.
Moje źrenice gwałtownie się rozszerzyły, a świat jakby na chwilę się zatrzymał,
gdy ujrzałem skupisko czarnej jak smoła energii, z której wychodziły mackowate
kończyny miażdżące ciała moich brakujących podopiecznych – Kingler’a i
Cloyster.
-
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!! – wrzasnąłem przepełniony strachem,
smutkiem i gniewem.
Złowroga
forma życia czymkolwiek była, nawet nie zwróciła na mnie uwagi, kontynuowała
zabawę martwymi zabawkami.
-
CHARIZARD MIOTACZ PŁOMIENI!!!!!!!!!!!!!!!!! – rozkazałem kierowany przez głupotę
i ignorancję.
Wściekły
ogień pokemona, który także stracił kontrolę nad sobą, uderzył z wielką siłą w napastnika.
Powstał kolejny wybuch, pochłonął zarówno cel, jak i ciała Kingler’a oraz
Cloyster, o czym żaden z nas nie pomyślał.
Furia
całkowicie pochłonęła Charizard’a, zaczął strzelać płomiennymi pociskami
wszędzie, gdzie tylko się da. Chciałem podbiec i go uspokoić, ale widok
potwora, którego powinien pochłonąć ogień, sparaliżował moje ciało.
Jedna
z mackowatych kończyn zamieniła się w ostry miecz, a następnie głowa
Charizard’a została odłączona od ciała.
-
Nie… - wymamrotałem pod nosem, czując, jakby coś miało mnie rozsadzić od
środka.
Reszta
moich pokemonów przeżyła podobny szok i nie do końca wiedziała, co się dzieje.
Poliwrath, czując więcej złości niż strachu, rzucił się na mordercę z
pięściami, a ja nie mogłem nic zrobić, żeby go powstrzymać. Ostrze przebiło mojego
podopiecznego na wylot, kończąc jego żywot. Martwe ciało zostało rzucone z
pogardą na ziemię.
-
Przestań… - wyszeptałem, gdy moją twarz zalały łzy.
Widząc,
w jakim jestem stanie, pozostała trójka towarzyszących mi stworzeń uzgodniła
coś szybko między sobą, a po chwili przystąpiła do działania. Nawet nie
pomyślałem, żeby ukryć ich w poke ball’ach.
Ivysaur
i Metapod wyraźnie przerażeni zaczęli atakować monstrum kulą energii i
elektrosiecią, w czasie gdy Glalie próbował przywrócić mnie do normalnego stanu,
atakując z całej siły w brzuch. Piekielnie mocny cios sprawił, że przynajmniej
mogłem się już ruszać, pokemon zauważył to i próbował mnie stamtąd zabrać.
-
To ja powinienem ich bronić, a nie oni mnie… jestem zwykłym śmieciem… czemu po
prostu nie uciekliśmy!!!??? – mówiłem w myślach, nie mogąc oderwać wzroku od
dwójki podopiecznych, która za wszelką cenę próbowała dać mi szansę na
ucieczkę.
Glalie
przesuwał mnie swoim ciałem, gdy dalej stałem jak słup, mówiąc coś w swoim
języku, co znaczyło najpewniej, żebym zaczął w końcu uciekać.
Złowroga
forma życia po raz kolejny wyrwała mi serce z piersi przecinając Ivysaur’a i
Metapod’a na pół tuż przed moimi oczami.
Pogrążony
w rozpaczy i niezdolny do ucieczki zdobyłem się tylko na dwa słowa, które
skierowałem w stronę mojego ostatniego przyjaciela.
-
Uciekaj… proszę…
Glalie
nawet nie wziął pod uwagę moich słów i pchnął mnie, jak najdalej tylko mógł, a
następnie ruszył wściekle w stronę monstrum.
-
NIEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! – wrzasnąłem, biegnąc w ich stronę, ale było
już za późno.
Jedna
z kończyn przypominająca ludzką dłoń zacisnęła się na moim podopiecznym, potwór
jakby od niechcenia wzmocnił uścisk, krusząc twarde ciało Glalie i odrzucił je
na bok jak jakiegoś śmiecia. Wtedy coś we mnie nieodwracalnie pękło, patrzyłem
tylko przed siebie martwym wzrokiem, nie mogąc zrobić nic więcej.
Mordercza
istota ustała tuż przede mną, wtedy po raz pierwszy ujrzałem kształt twarzy
wewnątrz czarnej energii. Puste, a zarazem przepełnione żądzą mordu oczy, były
tak dzikie i złowrogie, że niemal wypaliły mi moje własne. Po krótkim kontakcie
wzrokowym stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Kąciki ust potwora
utworzyły przerażający szeroki uśmiech.
Zostałem
uznany za niewartego zabijania, ponieważ zostawił mnie i zaczął gdzieś iść.
-
Ty skurwielu… - wymamrotałem.
Czy
istnieje emocja umiejąca przytłoczyć wszystkie inne? W tamtej chwili
przekonałem się, że istnieje i jest nią gniew.
Poczułem
przytłaczającą wściekłość, która cały czas rosła i wpadłem w niekontrolowaną
furię. Choć byłem tylko głupim, żałosnym, nic nieznaczącym i bezsilnym
człowiekiem nie mogłem tego tak zostawić. Z całych sił pobiegłem w jego stronę,
a gdy był już w moim zasięgu, wziąłem potężny zamach prawą ręką, w którą
przelałem cały swój gniew. Monstrum nawet się nie odwróciło, kiedy odcinało
moją jedyną broń.
Upadłem
na ziemię, bardzo szybko tworząc przy sobie kałużę krwi. Mój oprawca zniknął
gdzieś w ciemnościach. Ból był nie do zniesienia, ale nie ten pochodzący z
odciętej kończyny tylko ze straty wszystkich przyjaciół.
Łzy
ponownie niczym tsunami zalały całą moją twarz.
-
Przepraszam… że jestem taki… słaby… - powiedziałem z trudem. – Chciałbym…
urodzić się… silniejszym…
Nigdy tego
nie zapomnę…
Byłoby
lepiej dla mnie, gdybym wtedy umarł, ale niestety obudziłem się w szpitalu, nie
mam pojęcia po jak długim czasie. Wrzeszczałem i płakałem kilka godzin non
stop, gdy wszystko sobie przypomniałem. Kiedy w końcu się uspokoiłem do pokoju,
w którym leżałem, weszli policjant i policjantka razem z pielęgniarką.
- Chcielibyśmy
z panem porozmawiać, nie będzie z tym przeszkód? – zapytał wprost policjant.
-
Nie mogą państwo zaczekać trochę dłużej? Niedawno się obudził i wciąż jest zbyt
słaby… - wtrąciła się z troską pielęgniarka.
-
Rozumiemy to, ale mamy nakaz z góry… - wyjaśniła policjantka.
-
Szybko… - wymamrotałem bez życia.
Pielęgniarka
opuściła pokój, zostawiając naszą trójkę samą. Policjant od razu przeszedł do
rzeczy.
- Pamięta
pan, co się stało?
-
Tak…
-
Co spowodowało takie szkody?
-
Nie wiem…
-
Co zabiło pańskie pokemony?
-
Nie wiem…
-
… Co się tam stało?
-
Nie wiem…
Policjant
lekko się podirytował.
-
Pan je zabił?
Zamurowało
mnie, po chwilowej ciszy spojrzałem w jego stronę z najgorszym wyrazem twarzy,
jaki potrafiłem zrobić.
-
Co?
Policjant
uśmiechnął się.
-
Proszę zastanowić się nad odpowiedzią, kto lub co jest mordercą?
- Pierdolony
potwór, proszę pana… a teraz wyjdźcie.
-
Dobrze, jak wyglądał ten potwór?
-
Zostawcie mnie w spokoju… - wyszeptałem z twarzą schowaną w dłoniach.
-
Co pan robił o tak późnej porze na zewnątrz?
-
Precz stąd…
-
Czemu tylko pan przeżył?
-
ZOSTAWCIE MNIE W SPOKOJU!!!!!!!!! – wrzasnąłem na cały głos. – Moi jedyni
przyjaciele zostali zabici… moje życie na zawsze już przestało istnieć… nie mam
po co być na tym świecie… czuję tylko ból i gniew… zostałem sam i straciłem
rękę, a wy jeszcze próbujecie mnie dobić!!??
Policjantka
zabrała głos i niespodziewanie dała mi nadzieję.
-
Jeden z pańskich podopiecznych jakimś cudem przeżył, choć jest w krytycznym
stanie…
- ZABIERZCIE
MNIE DO NIEGO!!!!!
Nie
czekając ani chwili zaprowadzili mnie do drugiej części szpitala, w której
zajmowano się także pokemonami. Gdy dotarliśmy do odpowiedniego pokoju, byłem
świadkiem cudu. Glalie w specjalnym lodowym łóżku wciąż oddychał, choć jego
ciało było tak zmasakrowane, że sprawiało wrażenie, jakby zaraz miało się
rozsypać na drobne kawałeczki.
-
Glalie… - wymamrotałem przepełniony szalejącymi emocjami.
Pokemon
ledwo mógł otworzyć część oczu przez otrzymane obrażenia, więc nie wiedziałem,
czy cokolwiek widzi, ale odpowiedział cichym dźwiękiem na moje zawołanie. Nie
mógł się ruszać, dlatego czym prędzej do niego podbiegłem, choć mój stan prawie
mi na to nie pozwolił.
Glalie,
wyczuwając mnie, cicho jęknął, a w kącikach jego pokiereszowanych oczu pojawiły
się małe łezki. Byłem taki szczęśliwy, bałem się go dotknąć, więc tylko
patrzyłem na niego z bliska i zacząłem płakać aż do utraty sił.
-
Dziękuję, że żyjesz…
Nigdy ci nie wybaczę…
Zakończenie po latach czy powrót!
OdpowiedzUsuńPowodzenia ogólnie, czekam czy się rozwinie
To alternatywna historia w formie one-shot'u z otwartą furtką na ewentualne kontynuowanie.
UsuńPóki co nie wracam, ale się zastanawiam od jakiegoś czasu i chęć rośnie.
Dziękuję.
O bosz, zrobiłeś wejście smoka tym rozdziałem. Nadal nie mogę się otrząsnąć po przeczytaniu. W głębi ducha mam nadzieję, że to był tylko koszmar Michała i wszyscy jego podopieczni żyją i mają się dobrze.
OdpowiedzUsuńNo wbiłeś mnie w fotel, potrafisz czytelnika zaskoczyć i wzbudzić w nim emocji. Fajny powrót po tak długiej przerwie i lecę czytać dalej.
Dziękuję.
Usuń