sobota, 17 czerwca 2017

Rozdział 90 - Ból istnienia

Każdy odgłos stawianego kroku odbijał się w głowie Michała echem. Mimo, że odległość, którą pokonali nie była wcale duża to oddychał głośno i nierównomiernie, jakby przebiegł dziesięciokilometrowy maraton. Gdy Amelia zobaczyła jego twarz zbladła.
-Pierwsze drzwi po prawej - oznajmił Surge.
Krzyki było wyraźnie słychać już na korytarzu. Poczynając od generała po kolei wkroczyli do pomieszczenia. Ich oczom ukazał się zdemolowany pokój. Łóżko, kroplówka, meble, krzesła porozrzucane, po podłodze walały się leki, rozlana woda i zdewastowane racje żywnościowe, praktycznie wszystko co się tam znajdowało leżało w nieodpowiedniej pozycji. Tuż przy wejściu stał lekarz z pielęgniarką, którzy próbowali jakoś uspokoić rozszalałego pacjenta. Droy stał na drugim końcu pomieszczenia, niemal w całości pokryty bandażami. Jego mimika twarzy wyrażała ogromną wściekłość i frustrację. Nawet nie zwrócili uwagi na to, że ktoś wszedł do pomieszczenia.
-Jak śmiesz kazać mi zdać się na boga po tym co przeszedłem!? TO NIEPOJĘTE... - uderzył tyłem pięści w ścianę. - Gdzie był kiedy najbardziej go potrzebowałem? - skulił się lekko zasłaniając w połowie twarz rękami. -... BOGA NIE MA, TO NIEMOŻLIWE ŻEBY ISTNIAŁ!!!!!!! - wrzasnął wytrzeszczając do granic możliwości oczy.
W tamtej chwili dopiero zdał sobie sprawę, że obserwuje go kolejna piątka osób. Przeniósł na nich wzrok, a następstwem tego był głośny kaszel i niekontrolowane splunięcie krwią.
-Droy!! - krzyknęła zapłakana Amelia podbiegając i obejmując blondyna na wysokości pach.
Nie zareagował patrząc się w stronę Michała i vice versa.
-Generale... - wymamrotał lekarz.
-Spokojnie, wszystkim się zajmiemy.
Po czułym jednostronnym powitaniu dziewczyna puściła chłopaka dostrzegając, że nawet nie zwrócił na nią uwagi. Jego stan uległ zmianie. Z nadzieją wymalowaną na twarzy zbliżył się w stronę przyjaciela. Surge i Peter postanowili nie reagować.
-Hej Michał powiedz, że to tylko sen... że to był tylko zły sen... w końcu to niemożliwe żeby to się stało, co nie? - poprosił uśmiechając się depresyjnie.
Nie odpowiedział zaciskając pięści i spuszczając wzrok. Droy nabrał powietrza i nierównomiernie je wypuścił.
-... NO POWIEDŹ COŚ!!!!!!
Michał znowu na niego spojrzał. Próbował, ale nie mógł wydusić z siebie słowa. Droy złapał się rękami za głowę.
-Przecież to niemożliwe... Charmander i Arcanine nie mogli... - niechciane obrazy znów pojawiły się przed jego oczami, zamarł.
Pochylił się do przodu jęcząc. Wtem z jego oczu zaczęły wypływać łzy, tak intensywnie, że skapywały na podłogę. Odgłosy, które z siebie wydawał były tak przeraźliwie smutne. Michał nie mógł tego znieść. Amelia próbowała go przytulić, ale...
-ŁAPY PRECZ! - krzyknął odtrącając ją.
Coś w niej pękło. Zaczął powoli iść w stronę drzwi.
-Zabiję sukinsyna... - powiedział przez zęby. - Nie daruję...
Wyszedł na korytarz.
-W tym stanie nie może się tak forsować, bo inaczej...!! - oznajmił głośno lekarz.
-... DROY PROSZĘ PRZESTAŃ! Uspokój się... - odezwał się nagle Michał przełykając gorzką ślinę.
Chłopak odwrócił się w jego stronę.
-Uspokoić się? - powtórzył. - Jak niby mam to zrobić? - ponownie się uśmiechnął i wzruszył szeroko rozłożonymi ramionami. Po chwili jego mina zrobiła obrót o sto osiemdziesiąt stopni. - Nie udawaj, że cię to obchodzi, w końcu jedyne co zrobiłeś to patrzyłeś się... - oznajmił posyłając mu pełne pogardy spojrzenie.
Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że obaj stracili coś nieodwracalnie.
Droy zaczął iść przed siebie, a Michał nie czekając ani chwili ruszył za nim i  chwycił go za ramię.
-Pomogę ci... obiecuje, że pomogę ci wrócić... - zadeklarował działając pod wpływem emocji.
-... CO TY MOŻESZ WIEDZIEĆ!!?? - odwrócił się gwałtownie robiąc olbrzymi zamach, a gdy pięść była tuż przy jego twarzy usłyszał jeszcze słowa... - NIE MASZ POJĘCIA JAK TO JEST STRACIĆ!!!
Po tym go zamurowało i nie zdołał się ruszyć. Oberwał prosto w środek twarzy, a cios odrzucił go kawałek dalej powodując upadek. Surge, Peter, Amelia i Dave gwałtownie wybiegli z pomieszczenia. Wzrok wszystkich obecnych w korytarzu skierowany był na dwójkę nastolatków. Droy ponownie wypluł krew, a Michał leżał na ziemi kompletnie się nie ruszając.
*Że niby nie wiem jak to jest stracić?*
Wytarł krew, która ściekała mu z nosa i powoli zaczął się podnosić. Przed oczami miał wspomnienia - z czasów gdy wszystko się zawaliło. Matka czytająca list od Gordona i pogrzeb.

**

Tuż po zakończeniu obrzędu...
Zaczęło padać. Michał ubrany w czarny garnitur stał nad grobem swojego ojca nie wydając z siebie żadnego odgłosu, nawet nie drgnął. Wszyscy opuszczali już cmentarz.
-Patrzcie na tego chłopca... ojciec odszedł od niego zdecydowanie za wcześnie... - powiedziała jedna z ubranych na czarno kobiet stojących w pobliżu pod parasolkami.
Courtney czekała na syna stojąc kilka metrów za nim. Spojrzenie ani mimika twarzy Michała nie zmieniała się. Nagle jego oczy się zaszkliły, a po prawym policzku spłynęła łza.

**

-Michał!! - krzyknął przerażony Dave.
Amelia ruszyła nagle by prawdopodobnie wbiec między nich.
-Nie wtrącajcie się... - oznajmił wstając na równe nogi.
Surge w ostatniej chwili złapał Amelię w pasie i przytrzymał twierdząc, że muszą załatwić to sami, jak mężczyźni. Dziewczyna rzucała się na wszystkie strony.
-PRZESTAŃCIE!!! - wrzasnęła płacząc.
Wszelka słabość momentalnie zniknęła z twarzy Michała, zagościło na niej jedynie zimne spojrzenie. Droy zaparł się mocno nogami o podłoże.
-NO CHODŹ POTWORZE!!!
Michał zmarszczył brwi szykując się do biegu. Czerwień momentalnie pokryła jego oczy, a on ruszył wydając z siebie głośny dźwięk wysiłku jaki włożył w ten start. W jednej chwili znalazł się przed blondynem, wykonując wielki i szybki zamach prawej ręki. Nim Droy zdążył zareagować oberwał, bardzo mocno. Tym razem to on upadł na deski.
-Nie zapominaj, że wciąż masz jeszcze jednego przyjaciela... - powiedział Michał ze łzami w oczach kładąc obok jego twarzy pokeball Lickitunga co zszokowało Droy'a.
Następnie odszedł w przeciwną stronę idąc wzdłuż korytarza. Natomiast Droy zaczął się trząść przytulając czerwono-białą kulę.
...

Obaj podążyli w zupełnie innych kierunkach. Surge wraz z Davem ruszył za Michałem, a Peter i Amelia zostali z Droy'em. Mężczyzna poprowadził go z powrotem do zdemolowanego pomieszczenia. Chłopak nawet nie protestował. Zwiadowca postawił prawidłowo łóżko i położył go na nim by lekarz mógł udzielić mu należytej pomocy medycznej. Blondynem targały emocje, nie mógł znieść swojego losu, więc wyżywał się na wszystkim wokół. Robił źle, dobrze o tym wiedział, ale wciąż... to jedyne co przychodziło mu do głowy. Przygryzł wargę. W jego głowie pojawiły się kolejne wspomnienia, tym razem bardziej odległe.
"... Charmander? Dobrze! Będziemy najlepsi, pora podbić Kanto!" - *Dobre sobie... w tym świecie...*. "... Chodź już Arcanine, czas ruszać dalej!" - *... wszystko jest zepsute*.
Zasłonił ręka oczy i próbował już nie płakać, ale niespecjalnie mu to wychodziło. Lekarz miał bezradną minę, podobnie jak pielęgniarka. Amelia usiadła z boku na krześle, po chwili dosiadł się do niej Peter.
-Chyba jest dla ciebie bardzo ważny - wskazał na chłopaka z delikatnym uśmiechem na twarzy.
-... Tak - zacisnęła dłonie w jedną. - Ale nie potrafię mu pomóc, kompletnie nie wiem co mogę zrobić...! - zakończyła z frustracją.
-W jego obecnym stanie musi sam do siebie dojść, jeśli ma na tyle siły... - stwierdził szukając czegoś wzrokiem w oddali.
Dziewczyna nie odpowiedziała.
-Powiedz, kochał swoje pokemony? - znów spojrzał na nią wyczekująco.
-Bardzo! - ożywiła się momentalnie. - Były dla niego jak rodzina, choć czasem bywał dla nich surowy to nie mógł bez nich żyć...
Peter przyjrzał się jej uważnie i wstał.
-Dbaj o swojego chłopaka młoda damo, jestem pewien, że to doceni - powiedział wychodząc z pomieszczenia.
Amelia odprowadziła go wzrokiem.

Michał i podążająca za nim dwójka szła w ciszy. Gdy znalazł się kolejny już raz w holu zaprzestał chodu, usiadł na ławce. Był zmęczony i przygnębiony, nie mógł przestać się obwiniać. Wlepił wzrok w podłogę jakby liczył, że stamtąd wyczyta odpowiedzi na dręczące go pytania. Dave usiadł w bezpiecznym odstępie od niego. Był zmartwiony, a zarazem zły, że nie potrafi mu pomóc. Strach przed popełnieniem błędu spowodował, że postanowił nie robić nic. Surge przez chwilę popatrzył na Michała i na moment gdzieś zniknął. Gdy wrócił pstryknął go w ucho, a nastolatek natychmiast gniewnie przeniósł na niego wzrok. Z ledwością zdołał złapać puszkę soku, którą mężczyzna mu rzucił.
-Nie bądź taki poważny bucu - uśmiechnął się szeroko.
Michał przyjrzał mu się uważnie. Ten uśmiech wyglądał na niebywale szczery.
*Jak on to robi? To tylko zwykły wyraz twarzy, a potrafi dać tyle nadziei...*
-Surge jak to robisz, że cały czas się uśmiechasz?
-Cóż... staram się być dobrej myśli! - wyznał rozkładając się na ławce obok niego.
-Ja tak nie potrafię... - zacisnął dłoń na puszce.
-Potrafisz! - klepnął go w plecy aż podskoczył. - Po prostu bardziej w siebie uwierz tak jak ja wierze w ciebie.
Chłopak na chwilę się zawiesił będąc pod wrażeniem jak w zaledwie kilku słowach Surge wyciągnął go z dołka nie robiąc na pierwszy rzut oka nic wielkiego. To było magiczne.
-A teraz napijmy się - powiedział rzucając drugą puszkę Dave'owi i otwierając swoją.
Michał uśmiechnął się ukradkiem.
-Surge jesteś naprawdę kimś... - wymamrotał przystępując do picia.
-Co!? - zapytał blondyn przenosząc na niego swój wzrok z komicznie zdziwionym wyrazem twarzy.
*Dziękuję...*.
-Czyżbyś w końcu docenił swojego ukochanego mistrza!? - potrząsał jego ramieniem gdy ten nie reagował. - Dobra skoro już z tobą lepiej, pora żebyś poznał chłopaków! - nie czekając na reakcję zaciągnął go w największe grono stojących ze sobą żołnierzy.
Byli zdziwieni ich nagłym pojawieniem się.
-Dobra, ferajna poznajcie mojego małego ucznia! - zaczął go czochrać po głowie mimo wyraźnych protestów.
-Od kiedy zostałeś niańką generale? - zażartował jeden z nich, a wszyscy się zaśmiali.
-Cóż... zrobiło mi się go szkoda gdy z taką bezradnością zapłakany poprosił mnie o pomoc - uśmiechnął się szeroko.
-Nie kłam! - zirytował się Michał.
-Jak słodko - stwierdziła jedna z kobiet podśmiewając się pod nosem.
-Wyszkoliłem go tak, że hoho, ale na osobowość niestety nie mogłem nic poradzić... - wzruszył komicznie ramionami Surge.
-Ten paskudny charakter przeszedł mi od ciebie - odgryzł się Michał.
Wszyscy ponownie się zaśmiali, podobnie jak Dave, który nie wyrabiał z komizmu tej sytuacji obserwując ją z boku. Uśmiech nie schodził im z ust obserwując relację między Michałem, a Surgem. Chłopak spędził dużo czasu na żartowaniu i poznawaniu osób z jednostki specjalnej. Dzięki temu na chwilę zapomniał o wszystkim i mógł w końcu od jakiegoś czasu odetchnąć.
-Michał wypoczywaj, bo niedługo będziesz musiał zamienić się w słuch...

Przez kilka kolejnych dni Michał i reszta goili do końca rany po pamiętnej bitwie, a przynajmniej próbowali to robić. Poznawali coraz to nowych członków jednostki czekając na dojście do zdrowia ich najbardziej zranionego przyjaciela. Droy podjął wyniszczająca walkę z samym sobą, to była jego ostatnia szansa by uratować resztkę swojej dawnej osoby. Miał wokół siebie tylko Amelię, która poświęciła mu się całkowicie. Natomiast różnice między Michałem, a nim z każdą chwilą się pogłębiały.
 ...

Droy leżąc w łóżku pogrążył się w swoich myślach, dyskutował sam ze sobą, a jego wewnętrzny głos przybrał naprawdę nieprzyjemną barwę. Przebywał w tym stanie bez przerwy nie mogąc się wykaraskać. Amelia opiekowała się nim cały czas nie tracąc nadziei, niemal przez całe dnie siedziała ciągle w tym samym miejscu wierząc, że coś się zmieni.
*A może po prostu odejść z tego świata?! Dlaczego mam tu zostawać?! Tutaj nic dobrego na mnie nie czeka, jedyne co mogę to znowu stracić.. Gdybym odszedł może w końcu zaznałbym spokoju...* - warknął. *Przecież nawet nie mam już po co żyć, moja bezsilność i bezużyteczność będzie się za mną ciągnąć aż do śmierci, nie dam rady o tym zapomnieć i nie dam rady zmazać swoich błędów...* - wrzasnął przez zęby. *A mimo to wciąż... coś w środku nalega abym żył, dlaczego?! CO JEST TEGO JEBANYM POWODEM!!??* - zacisnął zęby. *Przyjaciele? Nie mam prawa mieć czegoś takiego. *Więc dlaczego nie mogę po prostu się zabić!!??* - nadął się z całej siły zbijając nagle talerz z jedzeniem i przystawiając sobie jeden z jego ostrych pozostałości do gardła.
Chwilę siłował się z samym sobą, ale nie potrafił tego zrobić. Amelia w jednej chwili do niego doskoczyła dostrzegając jego dziwne zachowanie. Krzyczała coś wyrywając mu przedmiot z ręki, ale on był jakby w transie, nie miał pojęcia co się wokół niego dzieje. Cała jego świadomość znajdowała się w jego wnętrzu gdzie toczył nierówny bój.
*Czemu muszę dalej to znosić!? Nie mam już siły... gdyby tylko była szansa odzyskać ich z powrotem zrobiłbym wszystko... ALE TO KURWA NIEMOŻLIWE I NIE DA SIĘ TEGO ZMIENIĆ!!!!!* - szalał powoli niszcząc doszczętnie swoje wnętrze. *TRENER, KTÓRY POZWALA GINĄĆ SWOIM PODOPIECZNYM TO ZWYKŁY ŚMIEĆ!!*
Kawałek
*NIE MAM PRAWA NIGDZIE WRACAĆ*
Po
*JAK WRÓCĘ ZNOWU DOPROWADZĘ DO CZYJEJŚ ŚMIERCI*
Kawałku.
*JA NIE MOGĘ...!*
*NA TO POZWOLIĆ?*
Coś było nie tak. Czas jakby się dla niego chwilowo zatrzymał, a wszystko to po usłyszeniu znajomego już głosu. Przed nim pojawił się oprawca Charmandera i Arcanine'a - Wind Mozaki.
*TY BEZMYŚLNA MARIONETKO* - zaśmiał się szyderczo.
Wszystko w nim zawrzało.
*CO TY TU ROBISZ TY... TY ŚMIECIU!!!??? - wrzasnął z ogromnymi pokładami złości.
Wtem coś nagle za jego plecami wyszeptało mu do ucha.
*Znienawidź...*
Odwrócił się gwałtownie czując niepokój i niemal zamarł. Ujrzał samego siebie w mroku.
*... Skieruj cały swój gniew na przyczynę tego wszystkiego... Znienawidź i żyj tylko z tego powodu, bo inaczej ich dusze nigdy nie zaznają spokoju... On musi zapłacić za to co zrobił... Nie zapomnij*
Droy zdał sobie z czegoś sprawę gdy jego czarna strona się z nim połączyła.
*Właśnie... to on jest temu wszystkiemu winny, gdyby nie on wszystko byłoby w porządku. To nie tylko moja wina. Nigdy mu nie wybaczę...* - obiecał samemu sobie. *Dobrze... skoro tak zgadzam się, będę żył. Obrócę wszystko w nienawiść względem niego i przysięgam... ŻE GO UKATRUPIĘ!!!!!!!!!*
...

Powoli otworzył oczy i ujrzał zatroskaną twarz Amelii.
-Droy proszę nie rób więcej tak przerażających min... - wydukała roniąc kilka łez.
Chłopak zlustrował ją delikatnym, ale pustym spojrzeniem.
-Przepraszam Amelio - powiedział wstając powoli z łóżka. - Ale Droy'a Hannysa już nie ma, odszedł bezpowrotnie... - zmarszczył brwi spoglądając ku nowej drodze.
*ŻEGNAJ JA*
------------

Mam wrażenie, że zagmatwałem coś bardziej niż zwykle xD. Oprócz tego chyba chciałem za wiele i przesadziłem. Pisząc końcówkę miałem w głowie, że chyba nie w tą mańkę poszedłem i znacznie przeholowałem. Ale to tylko początkowe wrażenia i mam nadzieję iż wcale tak nie jest. W takich sytuacjach potrzebuję koniecznie waszej opinii. W sumie chce pisać ambitniej, więc chyba nie będę się ograniczał nawet w takiej tematyce ^_^.

2 komentarze:

  1. Bardzo dobry rozdział, a szczególnie podoba mi się to, co spotkało Droya. Powiem, że w sumie nawet mi przypomniała się nieco historia Harveya Denta z filmów i komiksów o Batmanie, jak ten został oszpecony i potem stał się przestępcą. Podobne katusze psychiczne przechodził. Tak czy siak naprawdę dobrze autor to oddał. I mam pewne obawy, że Droy będzie teraz nowym wrogiem Michała. Mam poważne obawy względem tego. Obym się mylił, bo bardzo mi go żal i szkoda by go było. Ale naprawdę bardzo dobrze wszystko wyszło. Ciekawi mnie, co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, Droy, Boga nie ma, ale jest Arcues :D.
    Hmm.. dramat jednym słowem, w rozdziale, a nie rozdział. No cóż, wiele rzeczy musi się jeszcze wyjaśnić i cóż, coś czuję, że Droy ostatecznie zginie i Amelia będzie z Michałem. Coś czuję, że się nie mylę, trochę jakby pasują do siebie. Oboje mają coś na sumieniu w sumie, jakieś niby morderstwa, dziwne sprawy. Tak, że ten. Trzeba czekać na odejście Droya.

    Dobra, na dzisiaj to tyle.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń